Rodzina Różności

Amsterdam Parano Michał Puchalak. Recenzja

Młody i nazbyt rozrywkowy chłopaczek,  postanawia „coś” zmienić w swoim życiu. Ma bardzo ambitny plan: wyjechać do Holandii (na nieszczęście Holendrów), by tam zarabiać i oczywiście za zarobione pieniądze koniecznie dobrze się zabawić – bowiem właśnie to umie robić najlepiej.  Zatem, w drogę!

Na amsterdamskich ulicach Puchalak swój ambitny plan realizuje w stu procentach. Zachwycony holenderską wolnością, czuje się niemal jak w Raju;  „kursuje” między Coffee shopem, techno zabawą do białego rana a kolejną „panienką” do łóżka. Jednak, Drogi Czytelniku, nie spodziewaj się zaskakujących, życiowych, czy też dramatycznych historii z pobytu autora na emigracji w tym pięknym, i jakże uświadomionym kraju. „Amsterdam Parano” to w dużej mierze mało interesujące opisy zapamiętanych przez Puchalaka halucynogennych wrażeń po zażyciu kolejnej tabletki, grzybka czy też spalonej trawki. Autor lubi także rozpowiadać o swoich podbojach seksualnych, dokładnie określając ich pokaźną ilość (gdyby kogoś interesowało, jaki z niego ogier). Natomiast, kiedy już przebrniemy  przez te ponad trzysta stron  narkotycznych wizji, w których kanapki przełożone są ludzkimi embrionami a sam autor myśli, że żyje w lodówce, wreszcie, dojdziemy do kilku wniosków jakie wyciągnął z tej swojej delirycznej przygody.  I Czytelnik również może wyciągnąć własne wnioski. Jakie? A mianowicie takie, że Pan Puchalak jest doskonałym przykładem na to, jak można zrobić coś z niczego.

Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy Holandii, a ściślej Amsterdamie. Miałam przyjemność regularnie przez cztery lata odwiedzać ten wspaniały kraj, jednak świat, który przedstawił Puchalak jest mi zupełnie obcy. Oczywiście, nie wątpię w ciemne strony Holandii, czy też – w szczególności – Amsterdamu, który oblężony jest przez turystów (Holendrzy właściwie tam nie mieszkają), jednak tak naprawdę Holandia pod tym względem niewiele różni się od innych krajów. Owszem, to faktycznie kraj bardzo uświadomiony i tolerancyjny; miękkie narkotyki w określonych ilościach są tam legalne, ale społeczeństwo jest do tego doskonale przygotowane. Niestety, ta holenderska wolność nadmiernie wykorzystywana jest głównie przez turystów, którzy wyfrunęli ze swoich klatek niczym nieopierzone zwierze wprost na łono namiastki wolności (Puchalak jest tego doskonałym przykładem). Gdzieś także przeczytałam, że ta książka może służyć za przewodnik po amsterdamskich pubach, dyskotekach czy Coffee shopach – o zgrozo, mam nadzieję, że żaden holender nigdy się nie dowie, że taki przewodnik w ogóle istnieje. Wstyd. Natomiast, sam stosunek Puchalaka do narkotyków jest trochę sprzeczny. Autor uważa, że zakaz miękkich narkotyków w Polsce jest nieuzasadniony – otóż, Panie Puchalak, jest Pan doskonałym przykładem na to, dlaczego w Polsce narkotyki nie powinny być zalegalizowane.

Przejedzmy do narracji młodego debiutanta, która niestety pozostawia wiele do życzenia. Podwórkowy język, monotematyczne opisy, które trudno nazwać nawet relacją, a co dopiero konkretnym wspomnieniem – byłem tu, tam, zażyłem to i tyle. Brak tu jakiegokolwiek stylu, głębszego przekazu czy wartości. Ot, pewien chłopaczek wyruszył w świat, trochę się zabawił, naćpał i stracił nad sobą kontrolę. Kiedy trzeba było pakować manatki, na trzeźwo zdał sobie sprawę, że to wcale nie było takie cool. Dodajmy do tego ogromną ilość akapitów, chaotyczną składnię, dużo za dużo krótkich i urywanych zdań, które, być może, miały za zadanie podkreślić styl autora, jednak okazały się  tylko męczącą i nużącą paplaniną, którą – nie oszukujmy się – z trudem da się czytać. Książka reklamowana jest jako skandaliczna, w moim odczuciu skandaliczny jest fakt, że w ogóle ujrzała światło dzienne.

Michał Puchalak, “Amsterdam Parano”, Wydawnictwo COMM, Poznań 2010

Możesz również polubić…